Co tam na nas czekało? Stacja. Na stacji kiełbaski z grilla, mmmm! :)
..mmmm...!
i na 'mmmm!' poprzestaliśmy. nie zabraliśmy ze sobą pieniędzy...! Nie wiem, jak to się stało..!
Nie spodziewaliśmy się zakupów. Głodu się na szczęście spodziewaliśmy, dlatego też wzięliśmy prowiant, ufff..! :))
Prowiant był przewidziany ze względu na nasz plan:
Wyjazd kolejką w górę i stamtąd iść w góry. A jeśli zdążymy wrócić ze spaceru jeszcze na tą samą kolejkę to dobrze.
Jako że na miejsce dotarliśmy później, czasu na pobyt było.. godzinę chyba.
Postanowiliśmy: idziemy w góry, tamże nocujemy i wracamy dnia następnego:)
Na taką ewentualność też byliśmy przygotowani: oprócz prowiantu mieliśmy karimaty i mój malutki namiocik 1-osobowy:)
Po kilkudziesieciu minutach spaceru minęli nas tambylcy, wracający traktorem z robót prawdopodobnie. Krzyczeli coś do nas, dawali znaki. Również ich pozdrowiliśmy..
Chwile potem doszliśmy do tego, że słowem, które najczęściej wypowiadali było 'ursu'. Tak. Niedźwiedź. haha.
Uparcie szliśmy dalej. Aż do momentu, kiedy na naszej drodze trafiliśmy na owieczkę. Rozszarpaną owieczkę na środku drogi..
Plany nasze jakby lekko wyblakły.. No pękliśmy po prostu;) Bez dłuższuch rozważań zaczęliśmy szukać drogi, która zacznie prowadzić nas nie w górę już, ale w dół....
Znaleźliśmy. Jakąś.
Po godzinie dotarliśmy w końcu do rzeki, wzdłuż której to jechaliśmy w górę. Nasza kochana rzeka! I tory nasze kochane! :)
Żeby jednak iść drogą, a nie dzikim lasem, bez ścieżki, trzeba było przedostać się na drugą stronę rzeki szerokiej, rwącej, obcej i lodowatej... Jak to zrobić, unikając ryzyka przewrócenia się w rzece z całym dobytkiem?
Kawałek dalej, po drugiej stronie rzeki dostrzegliśmy jakąś budkę. I koparkę.
Za parę minut pojawił się tam człowiek, uff, żyjemy:)
Po wymianie paru wymachów rąk, po kilku minutach staliśmy na... łopacie koparki:))
Dalsza droga to dłuuugi marsz wzdłuż torów. Aż zrobiło się ciemno.