Nocą dotarliśmy w pobliże Bicaz Chei, który planowaliśmy zobaczyć jeszcze tego samego dnia, kilka godzin wcześniej:)
W poszukiwaniu kolejnego noclegu (wybrzydzajac oczywiście w przypadku zbyt drogich ofert) trafiliśmy do mieściny Taşca. Było już po 23., kiedy zmęczeni i śpiący zatrzymaliśmy się przy domu przy drodze. W tym jednym domu włączone było jeszcze światło. W altanie za domem siedziała babuleńka z mężem i synem prawdopodbnie i sączyli swoj(ski)e winko.
Zgodzili się nas przenocować. Pan-syn obudził (!) żonę (było nam bardzo głupio...), żeby przygotowała dla nas miejsce do spania. Ulokowali nas w murowanej altanie wyposażonej we wszystko, co potrzebne do mieszkania. Prysznica nie było, ale umywalka w takiej sytuacji wystarcza w zupełności.
Byliśmy niestety zbyt zmęczeni, żeby skorzystać z ich zaproszenia do stołu, na szczęście pani-synowa pomogła nam wybrnąć z sytuacji, stając po naszej stronie o rozganiając towarzystwo;)
Na koniec do altany wbiegł nam szczeniak, który z nami spał:)